Festiwal Czango 2025 za nami – relacja z roztańczonego Krakowa
Prawie w tym samym terminie, co w zeszłym roku, ale w zupełnie innym miejscu. Tym razem już IV edycja Festiwalu Czango 10 października porwała do tańca i wspólnego muzykowania kulturalną stolicę Polski.
To trochę zaskakująca i nie da się ukryć ciesząca, decyzja, że festiwal po latach wraca do Krakowa. Zapytaliśmy organizatorkę Joannę Mieszkowicz, co wpłynęło na jej decyzję. Uzasadnia ją tak:
Zanim narodził się Festiwal Czango, w Krakowie z Jankiem Słowińskim organizowałam potańcówki polsko-węgierskie Między Wisłą a Dunajem. Pierwsza i druga edycja Festiwalu Czango także była w Krakowie. Później z różnych powodów przenieśliśmy się do Gdańska i Torunia. Jednak w tym roku, po wielu prośbach miłośników węgierskich tańców wspólnotowych znów wróciliśmy do Krakowa. Kraków po prostu bardzo takich imprez potrzebuje.
Niewątpliwie był to strzał w dziesiątkę, bo przedsięwzięcie się udało, i to bardzo. Padły nawet deklaracje kontynuowania współorganizowania spotkań z wspólnotowymi tańcami węgierskimi oraz kolejnych edycji festiwalu.
Wrażenia naszych gości
Było cudownie. Taki piątek powinien być co tydzień!
Cudowny wieczór we wspaniałym towarzystwie!
Doświadczenie naładowane ludową energią.
Warsztaty czango – super. Prosimy o więcej ruchowych warsztatów!
Było cudownie! Nigdy wcześniej nie tańczyłam węgierskich tańców! Obawiałam się, że to nie dla mnie, że nie podołam. Ale jednak złapałam bakcyla. Dziękuję!

Pierwsza warsztatowa część odbyła się w Muzeum Etnograficznym im. Seweryna Udzieli. Miejsce to zostało wybrane nieprzypadkowo. Nie tylko jego przestrzenie genialnie pasują do muzyki czango, ale co ważniejsze dyrektor muzeum, pani Monika Dudek, od lat jest pasjonatką tańców węgierskich. I co tu dużo mówić, doskonale rozumie i czuje ducha węgierskich Domów Tańca. Naszej ekipie artystycznej towarzyszył, i znacznie nas wsparł, równie zaangażowany w przedsięwzięcie konsul generalny Węgier dr Tibor Gerencsér.

Czas naglił, więc artyści szybko się przygotowali i rozgrzali instrumenty. W sali powitała ich wysoka frekwencja gości. w głowach pojawiły nam się nawet obawy, jak znajdziemy miejsce na stworzenie kręgów. Na zastanowienie się była chwila czasu, bo rozpoczęły się przemówienia, powitania i prezentacje artystów. Wszystko dodatkowo było przez pana konsula tłumaczone naszym artystom na język węgierski. Nic, stwierdziliśmy, że idziemy na żywioł.

Już po pierwszych dźwiękach widać było, że goście nie trafili tu przypadkiem – muzykę czują, lubią i wyraźnie im się podoba. Gdy tylko pojawiła się część warsztatowa – nauka tańców mołdawskich i z regionu Gimesz, niemal wszyscy, z bardzo nielicznymi wyjątkami, ruszyli w tan. W dodatku kroki tańców nie przysparzały większych trudności. A trzeba wspomnieć, że nie jest to sobie taniec chodzony i wymaga pewnego wyczucia rytmu oraz… kondycji. Na szczęście muzyka czango niesie sama i nawet, jak ktoś się pomyli, bez problemu może sobie kroki “zinterpretować”. Też będzie dobrze i radośnie. A przecież zabawa i radość we wspólnocie tańca są tu najważniejsze. Niektórzy tak się roztańczyli, że chcieli więcej i po warsztatach udali się na naszą drugą część festiwalu Noc muzyki i tańca w Strefie Nowej.
Nocne szaleństwa w Strefie Nowej
W Strefie Nowej, panowała zgoła inna atmosfera. Światła tylko symbolicznie oświetlały salę. Ściany ozdabiały wspaniałe ikony wykonane przez Edytę Wyrembską z Pracowni Sztuk ArtElias. Stworzone zostały na ponadstuletnich dachówkach poniemieckich domów. Przedstawiają węgierskich świętych: św. Kingę, św. Władysława i św. Stefana. Było więc nastrojowo i odświętnie.
Jednak ta oprawa wcale nie oznaczała, że duch muzyki będzie spokojniejszy. Nic z tych rzeczy. Niemal od razu pojawiły się wesołe, skoczne nuty wygrywane na skrzypcach, kobozie, gardonie i flecie. Nasi artyści z Węgier: Farkas Gyulai, István Lukács, Ferenc Zsabokorszky i Yoland Pista potrafią na nich wyczarować niesamowite dźwięki, które rozruszają nawet największego “beztroskiego widza”. Na efekty nie trzeba było długo czekać, mistrzynie tańca Júlia Skopp i Joanna Mieszkowicz porwały salę gości do wspólnego wirowania. Były korowody i tańce w parach po kole. To w nich można poczuć prawdziwą radość z drugim człowiekiem, wspólnotowość i smak szczęśliwego, spełnionego życia.
W głębi sali stał plakat z narysowanym drzewem. Nie, to nie była licha dekoracja, to było czekające na gości zadanie. A raczej ekozadanie. Skąd taka niespodzianka? Jak tłumaczy organizatorka Joanna Mieszkowicz:
Kultura tradycyjna to życie w zgodzie z rytmami natury. To także życie minimalistyczne. Kiedyś nie produkowano odpadów, obieg materii był zamknięty. Ekologia i ludowość bardzo ściśle się splatają.
Także element ekologii po prostu musiał się pojawić. Zadanie przedstawił Andrew Christophe Rodolphe BACH-BOURDELIER z Fundacji Aeris Futuro, której misją jest ochrona klimatu oraz dziedzictwa przyrodniczego i kulturowego. W dodatku w tym roku (1 października) minęło 20 lat, odkąd Joanna Mieszkowicz zainicjowała program na rzecz bioróżnorodności i klimatu Czas na las. Stąd także na festiwalu nie mogło zabraknąć śliwek węgierek i orzechów wołoskich. Tak, tak, wołoskich, a nie jak popularnie mówi się włoskich. Gdyż tak naprawdę orzechy te przywędrowały do Polski z Wołoszczyzny, historycznego regionu w dzisiejszej Rumunii. Z czasem dopiero nazwa uległa przekształceniu na orzechy włoskie. Wspomniane ekozadanie polegało na tym, że każdy chętny miał wyciąć z kolorowego papieru liść, napisać na nim, w jaki sposób dba o ochronę środowiska i ów liść przykleić do narysowanego drzewa.
Niedługo po zadaniu pojawiła się kapela Samo Południe, którą tworzą Anna Iwan, Paweł Iwan, Zosia Zaborowska, Kacper Siejkowski i Andrzej Józefczyk. Zrobiło się dość swojsko, gdyż oprócz znanych nam tańców, śpiewano także polskie pieśni. Był również taniec męski z…męską piosenką. O czym śpiewają mężczyźni? Pozostawiamy Waszej wyobraźni.
Po tak intensywnej nocy niektórzy udali się odpocząć. Ale nie my, my niczym Czangowie ruszyliśmy dalej… do Torunia.
Więcej zdjęż znajdziesz w naszej galerii.

















